23 listopada 2009
Panarello Melissa - Zapach twojego oddechu
Nastoletnia Melissa ucieka z Katanii, którą po równo kocha i nienawidzi, do Wiecznego Miasta, które ma być świadkiem jej odrodzenia. Tu spotyka długo wyczekiwanego "księcia z bajki". Ale ich miłość rozkwita tylko na krótką chwilę. Co ją zabiło? Zdrada Thomasa czy nieuzasadniona zazdrość dziewczyny oraz jej wybujała wyobraźnia, zaludniona przez wszelkiego rodzaju zjawy - najczęściej matki, która pojawia się w ciągłych retrospekcjach. Wyjątkowo głębokie przeżycia seksualne w połączeniu z desperacką potrzebą akceptacji muszą doprowadzić do tragicznego finału...
Ah ten klimat, ah ten język - ta książka ma w sobie fragment duszy autorki i to naprawdę fragment niezwykły. Jestem w tej książce zakochana, dlatego pisać zbyt dużo o niej nie będę - trzeba ją po prostu przeczytać, koniecznie. Powiem jeszcze tylko, że choć opis książki zgadza się z fabułą to nie oddaje jej wnętrza w najmniejszym stopniu. To lektura, którą każda kobieta przeczytać powinna. Niesamowita, ciepła, pełna zapachów i cieni. Nie znajdziemy w niej scen wepchanych na siłę, ani odstraszającej [jak w poprzedniej książce] erotyki. Jest po prostu piękna, przynajmniej dla mnie. Ale zawsze miałam słabość do tego typu metafizyki. I ważek.
Tasso Valerie - Dziennik nimfomanki
Tylko dla dorosłych - prawdziwa historia ekskluzywnej prostytutki z Madrytu. Valérie Tasso zaczęła żyć z prostytucji w Hiszpanii, gdy okradł ją ukochany chłopak. Tam - jako urodziwa i pełna wdzięku Francuzka - cieszyła się niezwykłym powodzeniem. Jej książka jest pełna bulwersujących scen, od seksu na cmentarzu po zabawy z butelką coca-coli. A jednak jest to także historia miłości...
Z powodu pewnych kłopotów bibliotecznych [praca i szkoła nie pozwalają mi chodzić tam tak często, jak bym chciała, a zmiana regulaminu problem poszerzyła] od tygodni suszę głowę wszystkim możliwym znajomym o czytadła. I o to z nieba spadła mi Magdalena z pełną torbą książek. Jak się okazało, wszystkich o tematyce metafizyczno-seksualnej...
Plusy: język - książkę czyta się niezwykle płynnie i przyjemnie. Mamy sporą dawkę stosunków damsko-męskich podanych w bardzo liberalnej i feministycznej otoczce. Dostajemy w ręce historię kobiety z krwi i kości, mającej swoje wzloty i upadki, które w końcu doprowadzają ją na ścieżkę prostytucji. Co najlepsze, Val ma bardzo silną osobowość, co wcale nie daje jej ochrony przed całym złem tego świata [a zdarza się tak w literaturze często]. Coś z siebie znajdą w niej kobiety wyzwolone, szare myszki, kobiety samotne, zakochane i te w związkach toksycznych. A i pewnie paru panów zainteresuje ta książka z wiadomych powodów.
Minusy: choć do seksu mam dość lekkie podejście... większość "gorętszych" fragmentów obniżało moje libido, a chyba powinno je podnosić w zamierzeniu autorki? Momentami, przyznaję, prześlizgiwałam po tych scenach tylko wzrokiem i wcale tego nie żałuję. Bardziej wrażliwym i konserwatywnym kobietom doradzam ich ominięcie
Książka, porównując do filmu, jest po prostu o całe niebo lepsza. Zresztą na filmie szczerze mówiąc się zawiodłam za co pewnie oskubały by mnie rzesze krytyków. Za to książka? Czytałam, czytałam i nie wiem jak i kiedy doszłam do jej końca. Możemy spokojnie zaliczyć ją do ambitnej literatury dla kobiet, a tak naprawdę - jak dużo książek można zaliczyć i do ambitnych i do typowo kobiecych? Niewiele, więc tym bardziej polecam, o ile minusy Was nie odstraszają.
6 listopada 2009
Caine Rachel - Wampiry z Morganville 01 - 02
Witajcie w Morganville. Po zachodzie słońca lepiej zostańcie w domu. Miastem zaczynają rządzić ci, którzy nie do końca umarli.
Claire przyjechała do Morganville studiować i świetnie się bawić. Nie przypuszczała, że koleżanki z akademika od początku będą jej uprzykrzać życie. Wynajęcie pokoju w wielkim starym domu wcale nie jest zmianą na lepsze. Nowi współlokatorzy mają swoje mroczne sekrety. Ale przyjmą Claire do siebie, gdy ulice miasta zaroją się od zła spragnionego świeżej krwi...
# Bal umarłych dziewczynZnów noc zapada nad Morganville...Wkrótce ulice miasta zaroją się od zła spragnionego świeżej krwii... Siedemnastoletnia Claire coraz lepiej radzi sobie w Morganville - mieście, którym rządzą wampiry. Coraz lepiej dogaduje się ze współlokatorami - chociaż nie są całkiem żywi. Coraz lepiej się bawi - dostaje nawet zaproszenie na studencki bal. Ale kiedy odkrywa, dlaczego została zaproszona, zaczyna się śmiertelnie bać...
Plusy: mimo bardzo kiepskiego opisu książki czyta się fajnie i szybko. Przy ocenie trzeba jednak pamiętać, że to literatura dla młodzieży. Cieszy mnie [wreszcie] brak miłosnych problemów kopiowanych wszędzie ze Zmierzchu [trochę kłopotów miłosnych i jest, ale z zupełnie normalnych powodów, a nie różnić gatunkowych i nie są aż tak dramatyczne]. Seria skupia się na akcji i rozwiązywaniu zagadek, z dodatkiem przyjaźni, miłości i modnych wszędzie wampirów. Nie jest może to najlepsza książka tego typu, którą czytałam, ale... jest dobrą odskocznią od wszystkich Zmierzcho-kopii!
Minusy: czasem trochę zbyt naiwna i czasami przewidywalna , opisy na okładce wręcz odstraszają. Literatura mało ambitna, ale dla młodzieży jak najbardziej dobra. Szczerze mówiąc więcej minusów nie pamiętam i bardzo mnie to cieszy
29 października 2009
Le Guin Ursula - Lawinia
27 października 2009
Diaczenko Marina i Siergiej - Rytuał
Dodatkowo tom zawiera trzy znane i nagradzane w Rosji opowiadania Diaczenków: Ostatni Don Kichot, Tron i Zoo.
Plusy: w opowiadaniu "Tron", opowiadającym o pewnym niezwykłym domu dla sierot, jestem wręcz zakochana - w całym tomiku właśnie on był najbardziej Diaczenkowy i widać, że przy jego pisaniu wykorzystali cały swój kunszt pisarski. Z "Zoo" było już troszkę gorzej, ale przeczytałam naprawdę chętnie. Ale, ale, co z powieścią? Przywodzi mi na myśl bardziej Romeo i Julię niż Alchemika [a właśnie do tej drugiej porównano "Rytuał" na tyłach okładki] i na pewno warto ją chociażby dlatego przeczytać. Bardzo przypadł mi do gustu motyw obowiązków, które wypełnić trzeba, bo trzeba, a jednak nie za bardzo się chce. Mamy więc książkę fantasy, ze smokami porywającymi księżniczki i walecznymi rycerzami; w której nie wszystko jest do końca tak, jak teoretycznie być powinno. Bo co gdy księżniczki nikt nie chce uratować, a smok nie wolałby zjeść pieczoną kozę?
Minusy: ostatniego opowiadania o "Don Kichocie" nie byłam w stanie przeczytać, szło mi tak opornie, że w końcu zrezygnowałam. Nie mogę powiedzieć w takim razie, że opowiadanie jest złe (skoro nie doszłam nawet do jego połowy), ale i tak ląduje w minusach. Rytuałowi dość daleko do tych najlepszych dzieł państwa Diaczenków i muszę przyznać, że poziom ich książek jest bardzo nierówny. Czytało mi się dość długo i musiałam się trochę do tej książki zmuszać - czasami robiło się po prostu nudnawo.
Pomimo minusów fanom fantastyki, szczególnie tej klasycznej, bardzo polecam. I wszystkim, którzy lubią motyw miłości Romea i Julii. Reszcie... polecałabym raczej "Dziką energię" lub "Warana" - gdybym się w nich nie zakochała, zakochując się w Diaczenkach jednocześnie, chyba ciężko byłoby mi przebrnąć przez "Rytuał". No i "Tron", to opowiadanie którego po prostu wstyd nie znać. Mówię poważnie, mimo że za krótkimi formami nie przepadam.
26 października 2009
Łukjanienko Siergiej - Brudnopis
Plusy: bardzo podobały mi się odwołania do innych dzieł [gdy autor wspomniał o łapaniu niebieskiego ptaka zrobiłam oczy jak spodki, z zachwytu oczywiście] i ukłony w stronę innych wschodnich autorów, po których naprawdę warto sięgnąć. Tak, to śmieszne, ale to właśnie w tej książce spodobało mi się najbardziej. Książka potrafi raz czy dwa zaskoczyć, a autor naprawdę nieźle posklejał różne motywy literackie rozwijając je trochę inaczej niż kanon proponuje. No i morał, morał mi się spodobał.
Minusy: jakoś... nie przypadł mi do gustu styl językowy i momentami coś w tej historii skrzypi. Dość głośno. I czasem tak jakby troszeczkę nudnawo... ale sam autor ostrzegał, że będzie schematycznie, więc nie ma na co narzekać.
29 września 2009
Richardson Kat - Greywalker
Plusy: czyta się szybko i przyjemnie - lektura zajęła mi dwa wieczory. Ciekawe, choć aż zbyt subtelne odwołania do różnych mitologii i wierzeń, które ledwo można wyłapać [i pewnie sama większości nie wyłapałam].
Minusy: to już wszystko było... wielokrotnie... a nie przepadam za przewidywalnością i schematycznością. Czytałam kilka podobnych książek [jest ich teraz na potęgę] i niektóre z nich podobały mi się bardziej. Sam język jest... w porządku, ale nic ponad to. Widać też, że sama autorka poszła czasem na skróty...
Komu więc lekturę? Osobom zachwyconym wampirami, duchami i innymi stworzeniami nocy oraz tym, którzy lubią tego typu książki detektywistyczne. Ale są na rynku lepsze, naprawdę.
26 września 2009
Tonagura!
W pierwszej chwili potargałam włosy pewnemu panu, zastanawiając się od kiedy ogląda ecchi komedie - w drugiej zaczęłam [zasłaniając mu oczy, a co!] obserwować to, co dzieje się na monitorze. I pomimo sporej ilości ecchi-scen właśnie [rodem z podstawówki]... niesamowicie się ubawiłam.
Plusy: humor! I przede wszystkim jego lekkość [nie czułam by cokolwiek w tej serii było wymuszone]. Bardzo dobrze wykreowani bohaterowie, bardzo ładna animacja i jeszcze ładniejsza grafika. Ogląda się bardzo szybko i nie można ponarzekać na nudę. Ot, seria na poprawę nastroju choć i parę poważniejszych spraw w nim poruszono.
Minusy: to już było, choć nie w tej formie - "haremowatość" plus "spotkanie po latach" świetnie ze sobą połączono, więc w sumie nie ma co narzekać.
Zachęcam do obejrzenia, nawet jeśli nie przepada się za tego typu seriami.
4 sierpnia 2009
Pedersen Bente - Raija
Hm, ostatnio, patrząc na moje posty, widzę że szukam literatury pochłaniającej, mało inteligentnej i nie wymagającej zbytniej koncentracji, no cóż. I tak, tak, poczytuje norweskie harlekiny - do kupna pierwszego tomu Raiji przekonała mnie cena [aż pół złotówki] i brak literek, które mogłabym zabrać ze sobą do pociągu. 200 stron za pół złotówki vs "Polityka" za cztery i pół - no cóż, przykro mi, Raija mimo trudnej walki wygrała, jestem tylko biedną studentką. W sumie - nie żałuję. Udało mi się poza tym przeczytać pół drugiego tomu, ale gdzieś rzuciłam i obiecuję sobie skrzętnie, że wrócę... taaaa...
Plusy: wciąga, nie nudzi, przynajmniej żadnej kobiety znudzić nie powinna. Nadaje się do pociągu lub innych środków komunikacji [ze względu na przyjęcie, że w każdym z nich będzie głośno i że podróż jest mimo wszystko męcząca]. Dobrze jest czasem wciągnąć się w problemy bohaterek, zostawiając swoje własne gdzieś daleko, tym bardziej że nie mamy tu do czynienia z problemami typu "który lakier do paznokci wybrać?". Piękny obraz Norwegii i jej okolic - i co najważniejsze - zawsze coś się dzieje, a nudne miesiące autorka pomija błogim milczeniem.
Minusy: no cóż, po prostu, harlekin. Co prawda na dużo wyższym poziomie niż amerykańskie, ale jednak. Bohaterowie myślą, ale przede wszystkim czują i książka sprawdza się świetnie gdy nie potrafimy dać sobie rady z własnymi uczuciami. Choć może niektórym wyda się to głupie? Tak czy tak, ja naprawdę kiedyś skończę ten drugi tom... ekhm... i stanowczo wolę norweskie harlekiny od mordobicia w telewizji, a w sumie, oba mają ten sam cel.
22 czerwca 2009
Wójtowicz Milena - Wrota
Wydawałoby się, że bycie królewną to niezbyt skomplikowana sprawa. Ale bycie królewną i czarownicą... O, to już jest znacznie trudniejsze! Szczególnie, gdy dookoła czają się groźne demony i „życzliwi” doradcy czekający jakby tu przejąć władzę. Salianka miała cechy prawdziwej królewny, w tym przede wszystkim próżność, oraz cechę prawdziwej czarownicy – umiała wykorzystywać magię by, osiągnąć swój cel. Jednak najważniejszą cechą Salianki, która ją zdecydowanie wyróżniała wśród innych, były wrota, które zadomowiły się w jej umyśle i stanowiły prawdziwą bramę do piekieł. Otwierały się tylko na „specjalne” okazje by uwięzić wszelkie pomioty zła. Królewna, mając tak ogromny potencjał złych mocy, siała prawdziwy postrach i nic dziwnego, że świadoma swojej władzy zaczęła podbijać sąsiednie krainy. Był jednak pewien mankament. Wrota potrafiły działać bez zgody swojej pani, przejmując niekiedy całkowicie władzę nad jej umysłem i ciałem. Stąd był już tylko krok do opętania, a łatwo się domyślić, co może się stać z krainą rządzoną przez opętaną czarownicę.
#2
Ironia jak u Pratchetta. Humor ze stemplem Wójtowicz. Zabójcze tempo. Kobiety mocne. Faceci inteligentni - czasem. Za Omszałymi Górami, za Szaroskałami, mieszkała królewna Salianka I Ponura. I tyle bajki. Dalej bitwa. Bo królewny nikt w Twierdzy nie więził. To ona była postrachem. W rękach miała moc demona, w głowie wrota do piekieł. Do czasu aż... zniknęły. Siła pozostała. Tym co weszli jej w drogę, wyrywała więc serca i skręcała karki. Wieść gminna niosła, że jest wcieleniem ZŁA, czarrrrownicą o czarnym sercu. Opinię uważamy za wysoce krzywdzącą. Czy gdyby tak było, targałaby na własnych plecach rannego psa? A że pałała żądzą wymordowania wszystkich egzorcystów...Cóż, nawet królewny nie mają wpływu na role, jakie napisze im autorka.
Plusy : po pierwsze, inteligentny humor i lekkość. Po drugie ciekawa fabuła, świat i niesztampowi bohaterowie. Czytając, cóż tu dużo mówić - zakochałam się na zabój i nie odeszłam od lektury ani na moment - przynajmniej w kwestii tomu pierwszego, z drugim miałam mały problem, ale dwa popołudnia w EMPIKu sprawę rozwiązały i nie ważne było burczenie w brzuchu i zmęczenie egzaminami - dorwałam do łapek Wrota i nikt nie był w stanie mi ich odebrać.
Minusy: drugi tom zdecydowanie podupadł na fabule, na szczęście - nie na humorze. Możemy też się spodziewać tomu kolejnego, choć o ile przy zakończeniu pierwszego wołałam "jeszcze!!!" [mimo, że wątki główne ładnie zakończono], o tyle przy drugim... chcę trzeci, oczywiście, lecz już bardziej dla wiedzy-co-dalej, niestety. Oh well, nie można mieć wszystkiego, a tomem pierwszym pani Wójtowicz postawiła sobie samej okropnie wysoką poprzeczkę
Cóż tu jeszcze pisać? Do bibliotek, do księgarń... ale już, marsz!
18 czerwca 2009
La Corda D'Oro
Właściwie o serii wiedziałam tyle, że znajdę w niej sporą dawkę muzyki klasycznej i samo to przesądziło sprawę - muzyka klasyczna? Must see...
Plusy: muzyka, muzyka, muzyka! Do tego ładna kreska i kilka panów, na których można zawiesić oko - każda przedstawicielka płci żeńskiej znajdzie tu coś dla siebie, a nasi mężczyźni nie mogą powiedzieć, że są zazdrośni o narysowane postaci. Fabuła... hmm, przyjemna, czasami zachwyca, czasami kuleje, więc sama nie wiem.
Minusy: fabuła? Jak już pisałam - sama nie mogę się zdecydować gdzie fabułę umieścić. Co jeszcze... o, denerwować może czasem główna bohaterka, w której w taki czy inny sposób zakochują się po kolei wszyscy panowie, z czego sama zainteresowana niekoniecznie zdaje sobie sprawę, choć ma czasem jakieś przebłyski świadomości.
Pierwszą część serii po prostu połknęłam w całości - nie mogłam oderwać się od oglądania i passe przerwał dopiero brak kolejnych odcinków. Później było już gorzej, gdzieś tam czasami przewijałam, gdzieś tam czasami ziewałam, ale i tak nie żałuję. Na pewno dobra "bajka" dla nastolatek - seria potrafi zainteresować muzyką klasyczną, a pod koniec każdego odcinka Lilly, nasz muzyczny duszek, opowiada nam o różnych kompozytorach i instrumentach. Mam nadzieję, że zanim będę miała własne nastoletnie dzieci, dostaniemy to anime w polskiej wersji językowej...
13 czerwca 2009
Kaleido Star
Od razu zaznaczam, że widziałam tylko 15-cie pierwszych odcinków i raczej reszty oglądać nie zamierzam... 54 odcinki to jednak dla mnie za dużo.
Plusy: grafika, kolorowa, piękna, śliczna i dynamiczna animacja... Cudowna foczka jako maskotka serialu... Ale chyba największym plusem są same występy cyrkowe i przygotowania do nich - są naprawdę zachwycające! Ukazanie problemów towarzyszących artystom oraz ich poświęcenie, wspaniale animowane sceny gimnastyczne, czyli to, co dziewczynki lubią najbardziej. No właśnie, dziewczynki, bo to seria przeznaczona dla młodszych widzów
Minusy: trochę płytka, mało rozbudowana fabuła. Brak powiadomień "nie róbcie tego w domu" [żartuję]. Właściwie pamiętając, że jest to seria dla młodszych odbiorców płci żeńskiej jako takich minusów nie znajduję, no może poza ilością odcinków i schematycznością
Seria należy do tych z gatunku "ciężka praca popłaca" oraz "walcz o swe marzenia" i jest jedną z lepszych serii tego typu jaką widziałam. Ograniczę się jednak do oglądania pokazów cyrkowych na youtubie...
Fruits Basket
Zamierzałam tą serię obejrzeć od dawna, dawna, dawna, ale wciąć coś mi przeszkadzało w tym zamiarze. W końcu jednak udało mi się zdobyć odcinki... i szybko poszło.
Plusy: spokojny, słodko-gorzki klimat; każdy odcinek wnosi do historii coś nowego i choć brakuje tu rozbudowanej fabuły - człowiek nie nudzi się wcale. Dobrze rozbudowane postacie, które możemy całkiem dobrze poznać i wątek rodem z najlepszych baśni. Anime ma w sobie coś, co potrafi widza odprężyć i przenieś do innego świata. Nadaje się zarówno dla dzieci jak i tych starszych odbiorców.
Minusy: nie przypadła mi do gustu za bardzo grafika, ale to akurat zależy od gustu. Brak rozbudowanej fabuły. Momentami niewinność i naiwność niektórych bohaterów może drażnić... mi za bardzo nie przeszkadzała.
Anime jest... po prostu urocze. Znajdziemy tu i słodkie wątki pierwszej miłości, przyjaźni, trochę komedii i dramatu, lekkości i złożoności niektórych problemów. Przypominamy sobie, że te małe, pozornie śmieszne problemy dla niektórych są bardzo ważne i straszne, że trzeba walczyć o to, czego się pragnie oraz że każdy miewa gorsze dni.
30 maja 2009
Montgomery Lucy Moud - Emilka
Dobrze, przyznaję, że na tego typu literaturę jestem troszkę za stara... i urok gdzieś znikł, ale! Pozostał gdzieś w głębi mnie jego posmak, który będę pielęgnować do grobowej deski. Bo cóż lepszego na chandrę i smutki?
Plusy: klimat, klimat, klimat! W tym wypadku nic więcej nie potrzeba... Styl cały czas zachwyca, a przygody niesfornej bohaterki - rozśmieszają
Minusy: jednak Ani to nie przebija, ale... i tak warto
Polecam każdej młodej duchem (niekoniecznie ciałem) wtedy, gdy ciężka literatura do głów nie wchodzi. Kochane panie, nie sięgajcie po telenowele i harlekiny, gdy takie perełki wciąż błyszczą na półkach!
25 maja 2009
Code Geass: Hangyaku no Ruroushu
Plusy: wspaniała kreska [CLAMP!] i muzyka [m.in. Ali-Project], jeszcze lepsza fabuła i uznanie wśród fanów na całym świecie - czy potrzebna jeszcze jakaś rekomendacja? Choć nie przepadam za mechami śledziłam losy bohaterów z zapartym tchem - wzdychając, oczywiście, do głównego bohatera [który notabene byłby niezłym przeciwnikiem dla Raito z Death Note'a]. Trochę śmiechu, więcej łez i wspaniały, realistyczny i psychologiczny rys postaci.
Minusy: odcinki - zapychacze, ale i Sunrise musi zarobić
Anime polecił mi przyjaciel, na którego na początku byłam zła, nie mogąc jakoś w to anime się wczuć, później będąc jeszcze bardziej zła, gdy w końcu się wczułam, a łzy zaczęły lecieć mi po policzkach. W każdym razie nie żałuję i dziękuję
Meyer Stephanie - Intruz
Wagabunda wertuje myśli Melanie w poszukiwaniu śladów prowadzących do reszty rebeliantów. Tymczasem Melanie podsuwa jej coraz to nowe wspomnienia ukochanego mężczyzny, Jareda, który ukrywa się na pustyni. Wagabunda nie potrafi oddzielić swoich uczuć od pragnień ciała i zaczyna tęsknić za mężczyzną, którego miała pomóc schwytać. Wkrótce Wagabunda i Melanie stają się mimowolnymi sojuszniczkami i wyruszają na poszukiwanie człowieka, bez którego nie mogą żyć.
Plusy: wspaniale wykreowany świat i jego bohaterowie... można ich pokochać, znienawidzić, podziwiać lub po prostu nie lubić, a każdy z nich w taki czy inny sposób się zmienia, kształtuje, poznaje samego siebie i otaczający go świat. Duże spektrum emocji, po radość i miłość po melancholię i nienawiść, które często (choć nie zawsze) przelewają się na czytelnika. Ciekawa fabuła oraz podejście na temat najazdu kosmitów na Ziemię, które notabene nawet trochę mnie zaskoczyło (choć niby nic nowego) i wywołało u mnie burzę mieszanych uczuć.Minusy: momentami mi się dłużyła... nie jestem też zadowolona z zakończenia, choć przyznaję, że udało mi się rozpłakać przy paru przedostatnich rozdziałach.
Do książki podchodziłam sceptycznie - mimo wszystko najsławniejszy "Zmierz" tej pani nie przypadł mi całkiem do gustu - czytało się go fajnie, ale ciągle miałam wrażenie, że to kalka twórczości Meg Cabot, a kalek bardzo nie lubię. Widać, że Intruza napisała ta sama osoba, jednak w znaczący sposób różni się stylistyką i pomysłem, jest też przeznaczona dla... trochę starszych czytelniczek niż saga o wampirach. Bez dwóch zdań jest to literatura masowa, napisana dla zysku, nie koneserów, ale szczerze mówiąc - oby takiej masówki pokazywało się na rynku więcej.
27 kwietnia 2009
Coburn Jenifer - Rodzina na zakręcie
Plusy: brak?
Minusy: za dużo, by wymieniać
Szczerze mówiąc, nie chce mi się nawet o tej książce za bardzo pisać. Przeczytać, przeczytałam, ale ani styl, ani historia, ani w ogóle nic nie podobało mi się na tyle, by w jakikolwiek sposób pochwalić. Może jest to spowodowane tym, że za romansami nie przepadam, ale - czytałam wiele, wiele dużo lepszych. Może jest dla mnie za amerykańska - choć w to też trochę wątpię. Więc, co? Tym, którzy cenią dobrą literaturę i swój czas zdecydowanie odradzam.
23 kwietnia 2009
MAM natchnienie na JEDZENIE
Wyżerko - miłości moja!
Ty jesteś jak zdrowie!
Książkę dostałam jako prezent urodzinowy i przyznaję, że na prezent bardzo się nadaje. Niezmiernie się z niego ucieszyłam i po kilku latach wciąż lubię ją przeglądać. Jak się jednak okazuje nie wiele osób zdaje sobie sprawę o istnieniu tej pozycji na naszym ryneczku!
Plusy: po pierwsze, oprawa - sztywna okładka ze skrzydełkami plus bardzo dobra jakość druku za tak naprawdę niezbyt wygórowaną cenę. Siedemdziesiąt naprawdę ciekawych przepisów, (którymi możemy poszerzyć nasz jadłospis) podzielonych na kilka działów: bazę, makaronowe szaleństwo, potrawy na przyjęcia... bez zadęcia!, chwila dla grilla, coś dla dzieciaków, atak na przekąski i słodkości bez ości - a w każdym coś ciekawego dla każdego. No i... sporo zabawnych pasków komiksowych z sympatycznym Garfieldem! Czego chcieć więcej? Książeczka idealna na poprawę humoru, bo co innego - jak nie pałaszowanie zrobionego dzięki niej sernika z czekoladą i masłem orzechowym i czytanie zabawnych garfieldowskich komiksów - mogło by wywołać uśmiech na twarzy?
Minusy: dostępność niektórych składników, takich jak masło orzechowe czy syrop klonowy, w sklepach - co prawda oba wyżej wymienione zdobyłam, ale jednak trzeba się za nimi nachodzić, a i nie wiem czy niektórzy nie będą mieli z tym większych problemów (jakby nie patrzeć - mieszkam w większym mieście). Większość z przepisów przeznaczona jest raczej dla bardziej doświadczonych kucharzy, choć znajdą się i te proste - gdy książkę dostałam miałam ochotę, oczywiście, zrobić wszystkie przepisy od razu, a okazało się, że niestety nie jestem w stanie (a i dziś potrafię wskazać kilka, które są poza moimi umiejętnościami kulinarnymi).
Książką jestem zachwycona, dokładnie, od lat trzech i to chyba najlepsza rekomendacja. Gdy mam gorszy, smutniejszy dzień uwielbiam czytać zawarte w niej komiksy, gdy znajduję trochę więcej czasu i mam ochotę na coś "innego" niż zwykle do spałaszowania - nie szukam w internecie tylko sięgam właśnie po nią.
19 kwietnia 2009
Dłoni całowanie...
Google wyjątkowo w sprawie również nie pomogły. Przejrzałam, owszem, kilka ciekawych i jak najbardziej prawdziwych informacji znalazłam, ale obrazu całościowego jakoś nie. I wolę nie wspominać ile wśród tego ziarna piachu.
A więc...
Krótka geneza: nie, całowanie w dłoń nie wywodzi się z terenów Polski, z czasów PRLu, jak sądzą niektórzy. Tradycja ta pochodzi z średniowiecznej Hiszpanii, przechodząc do Włoch i Francji... w końcu i do Polski, do dziś zaś utrzymała się tylko w pierwszym i w ostatnim wymienionym przeze mnie państwie. Tak, panowie, nie ganiajcie za powabnymi dłońmi w innych krajach Europy, bo istnieje wysokie prawdopodobieństwo trafienia na komisariat z powodu napastowania seksualnego. I wcale nie żartuję.
Więc... gdzie i kiedy?: w Polsce, w Hiszpanii, w pierwszym wypadku tylko i wyłącznie na ważnych bankietach, spotkaniach i naprawdę ważnych uroczystościach. Absolutnie nie na ulicy. W drugim przypadku, szczerze mówiąc nie wiem - Hiszpanki oczekują całowania dłoni zawsze i wszędzie, ale czy to błędne zapoznanie się z tą tradycją, czy nie, oto jest pytanie.
Jak - drogie panie: nigdy przenigdy nie podawajcie dłoni "poziomo", ja wiem, że to dość mocna sugestia dla pana, ale to naprawdę ani nie przystoi, ani kulturalnie nie wygląda. Jeśli pan zechce - podaną "pionowo" dłoń obróci. Co gorsza, nie wyciągajcie jej jak sztachety, sztywno i w górę - z boku wygląda to tak, jakbyście chciały panu dać w nos. Tym razem również nie żartuję. Widziałam coś takiego kilkakrotnie w telewizji i nie, nie wygląda to ładnie. Widziałam też zdjęcia takich sytuacji na googlach z politykami w roli głównej, kto nie wierzy, niech sam sprawdzi.
Jak - drodzy panowie: nie wolno, absolutnie nie wolno NAPRAWDĘ dotykać ustami dłoni kobiety! Należy się schylić [nie padać na kolana] do poziomu dłoni i "cmoknąć" co najmniej dwa centymetry nad nią [w niektórych podręcznikach, tych starszych, wyczytałam "co najmniej jeden centymetr nad"]. Nie, nie dlatego, że to "przenosi choroby" - bo z takim komentarzem się na jakiejś stronie spotkałam - po prostu prawdopodobieństwo, że jednej ze stron zrobi się niezręcznie, jest zbyt duże. Jeśli nie potraficie uszanować tej zasady, naprawdę, nie całujcie wcale!!!
Co oznacza: całowanie w dłoń oznacza szacunek do kobiety jako "nosicielki życia". Witając tak panie, okazujecie im zwyczajnie szacunek za to, kim są, niezależnie od ich statusu.
Wnioski: panie, nie wyrywajcie rąk jakby was ktoś oparzył - no bo, przepraszam bardzo, same się zastanówcie jak to wygląda. Należy NIE POZWOLIĆ na obrócenie ręki do pocałunku, choćby pan nie wiem jak się starał - w najgorszym razie, jeśli nie załapie, zrobi idiotę z siebie, a wy, nieośmieszone, jakoś ten pocałunek przeżyjecie. Za to, wy panowie, "cmokajcie" te dwa centymetry nad, jeśli nie z szacunku dla tradycji, to ze względu na samych siebie i panie - naczytałam się tylu komentarzy w stylu "to żenujące", "nie życzę sobie by jakiś pryk lub obcy obśliniał mi dłoń", "a tak w ogóle to ta tradycja jest zdecydowanie be", że mam dość do końca życia i jeszcze dłużej. Nie wina tradycji, panowie i panie, że nie wiecie o co w niej naprawdę biega. Nie wiecie? Nie całujcie. Błagam. Zamierzacie stać się osobami w taki czy inny sposób publicznymi? KONIECZNIE się nauczcie, zamiast przekazywać bzdury potomstwu.
Całować dłoń bezpośrednio można, ale tylko i tylko wtedy, gdy dłoń ta należy do wybranki waszych serc. Można robić to nawet codziennie i przy byle okazji w takim przypadku. A jeśli bardzo Was to odstrasza - choć poświećcie się te dwa - trzy razy w roku i okażcie swym ukochanym szacunek tym gestem. Was dużo nie kosztuje, a je na pewno ucieszy, zarówno w wersji poprawnej jak i z błędami... Aha, z reakcji mojej mamy na nonszalancję mego brata wnioskuję, że wszystkie mamusie też będą zachwycone
Telepathy Shoujo Ran
Jedna z serii, którą zdobyłam nie wiedząc właściwie o czym jest - a robię tak dość często biorąc pod uwagę ilość wartych uwagi tytułów [ene-due-rabe, na tą serię bęc] choć przyznam, że zachwyciła mnie też jasna, ciepła i prosta grafika... a wrażenia?
Plusy: zdecydowanie grafika i klimat - seria idealnie nadaje się na ciepłe, letnie wieczory z porcją czegoś słodkiego w łapkach. Miła dla ucha ścieżka dźwiękowa, a dla oczu - animacja. Dość interesująca fabuła w szczególności dla młodszych widzów, choć i ja bawiłam się świetnie. Bardzo sympatyczni bohaterowie [zachwycał mnie kansajski dialekt Midori, miło mi się go słuchało, ot taki drobiazg dodający serii smaczku], mający swoje wady i zalety. Plus spora dawka wiary w siebie, przyjaciół i rodzaj ludzki w ogóle, którą powinniśmy sobie regularnie wstrzykiwać.
Minusy: czasami miałam wrażenie, że autorzy już nie mieli pomysłu na to, co chcą umieścić w tych dwudziestu-sześciu odcinkach - w szczególności w drugiej połowie serii. Dla wielu minusem będzie naiwna i dziecinna fabuła, ale - właśnie dla młodszych widzów stworzono tą serię i trzeba o tym pamiętać.
Jeśli szukacie czegoś lekkiego - polecam. Można się pośmiać, poznać parę ciekawych, japońskich legend i historii, a bohaterowie - choć z każdym odcinkiem dorastają - są po prostu dziećmi jak na ich wiek przystało
King Stephen - Stukostrachy
Jedna z najsłynniejszych pozycji z dorobku Stephena Kinga znalazła się w moich dłoniach... właściwie przypadkiem. I wiecie co? Czasem, śpiesząc się, warto sięgnąć po pierwszą z brzegu książkę w bibliotece...
W nocy, gdy cały dom już śpi
Stukostrachy, Stukostrachy
pukają do drzwi.
Chciałbym stąd uciec, lecz boję się,
że Stukostrach zabierze mnie.
Plusy: bez wątpienia książka trzyma w napięciu, zachwyca realistycznym i ostrym rysem postaci. Oczywiście, jak na Kinga przystało, zachwycający sposób narracji - mamy możliwość spojrzenia na sprawę z różnych punktów widzenia mieszkańców Haven i nie tylko. Dobre połączenie "oklepanych" pomysłów (takich jak latający talerz) z tymi nieco bardziej niezwykłymi (kosmitami - duchami) w spójną i ciekawą całość. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów horrorów, ale i dla... fanów science-fiction.
Minusy: szczerze mówiąc długi czas zabrało mi przeczytanie tej książki. I choć nie należę do osób odpornych na strach, nie miałam jakichkolwiek problemów ze snem... a chyba mieć powinnam po horrorze tak sławnego pisarza?
Czasu spędzonego nad tą książką - nie żałuję. Dotychczas miałam okazję przeczytać tylko "Miasteczko Salem" i to bardzo, bardzo dawno temu, ale mam szczerą nadzieję na zapoznanie się i z innymi książkami tego pana... czego i innym molom książkowym życzę