27 kwietnia 2009

Coburn Jenifer - Rodzina na zakręcie

0 komentarze
Lucy Klein szalała z radości na wieść, że zostanie mamą. Ona i jej mąż Jack pragnęli tej ciąży przez lata ich chwiejnego związku. Zanim zdążyła przekazać mężowi wspaniałą nowinę, usłyszała, że i on chce jej coś ważnego powiedzieć. Zażądał rozwodu! Nie rozeszli się. Postanowili mieszkać razem jako para przyjaciół i wspólnie wychowywać dziecko. Ten układ okazał się bardzo wygodny dla Jacka, który znów mógł rozglądać się za dziewczynami, i frustrujący dla Lucy, która fantazjowała niemal o każdym mężczyźnie spotkanym w teatrze lalkowym czy restauracji. W ich życiu uczestniczy także matka Lucy, która pomaga córce w opiece nad jej nowo narodzonym synem Adamem. Świeżo upieczona babcia szybko nawiązuje romans z lekarzem wnuka. Podczas gdy Lucy tuli swego cudownego synka, jej niby-mąż tuli swoje cudowne przyjaciółki. Czy dziecko na zawsze będzie naznaczone osobliwym porozumieniem rodziców? A może jest jakaś nadzieja na wskrzeszenie ich miłości?

Plusy: brak?

Minusy: za dużo, by wymieniać

Szczerze mówiąc, nie chce mi się nawet o tej książce za bardzo pisać. Przeczytać, przeczytałam, ale ani styl, ani historia, ani w ogóle nic nie podobało mi się na tyle, by w jakikolwiek sposób pochwalić. Może jest to spowodowane tym, że za romansami nie przepadam, ale - czytałam wiele, wiele dużo lepszych. Może jest dla mnie za amerykańska - choć w to też trochę wątpię. Więc, co? Tym, którzy cenią dobrą literaturę i swój czas zdecydowanie odradzam.

23 kwietnia 2009

MAM natchnienie na JEDZENIE

0 komentarze
Któż wie więcej o jedzeniu niż Garfield, dobrze odżywiony kot z odpowiednio wypielęgnowanym apetytem? Od wielu lat kot Garfield nadaje na tej samej fali co jego czytelnicy identyfikujący się ze zrównoważonym i, nie bójmy się tego słowa, rozleniwionym podejściem do życia. Uwielbienie tego słynnego kocura dla jedzenia i spania jest równie wielkie jak jego wstręt do diety i gimnastyki (woli się kłaść, niż wstawać). Dlatego plakaty z Garfieldem wiszą w pokojach ludzi, którzy nigdy nie określiliby siebie mianem energicznych, wysportowanych i pracowitych. Ale czy coś w tym złego? 25 lat po tym, jak rysownik Jim Davis przedstawił tego uroczego zwierzaka czytelnikom gazet, postawa Garfielda nadal jawi się nam jako ponadczasowa. Aby uczcić własne ćwierćwiecze, Garfield, najukochańszy kocur świata, sprezentował swoim miłośnikom książkę kucharską, w której znalazły się rozdziały o jedzeniu dla całej rodziny, potrawach na przyjęcia, makaronach, daniach z grilla, | przepisy dla dzieci, przekąski i desery. Te przepyszne stronice przemówią do każdego podniebienia, szczególnie gdy jego posiadacz jest fanem Garfielda i podobnie jak kot uważa, że najlepsze w życiu jest to, co jadalne.

Wyżerko - miłości moja!
Ty jesteś jak zdrowie!


Książkę dostałam jako prezent urodzinowy i przyznaję, że na prezent bardzo się nadaje. Niezmiernie się z niego ucieszyłam i po kilku latach wciąż lubię ją przeglądać. Jak się jednak okazuje nie wiele osób zdaje sobie sprawę o istnieniu tej pozycji na naszym ryneczku!

Plusy: po pierwsze, oprawa - sztywna okładka ze skrzydełkami plus bardzo dobra jakość druku za tak naprawdę niezbyt wygórowaną cenę. Siedemdziesiąt naprawdę ciekawych przepisów, (którymi możemy poszerzyć nasz jadłospis) podzielonych na kilka działów: bazę, makaronowe szaleństwo, potrawy na przyjęcia... bez zadęcia!, chwila dla grilla, coś dla dzieciaków, atak na przekąski i słodkości bez ości - a w każdym coś ciekawego dla każdego. No i... sporo zabawnych pasków komiksowych z sympatycznym Garfieldem! Czego chcieć więcej? Książeczka idealna na poprawę humoru, bo co innego - jak nie pałaszowanie zrobionego dzięki niej sernika z czekoladą i masłem orzechowym i czytanie zabawnych garfieldowskich komiksów - mogło by wywołać uśmiech na twarzy?

Minusy: dostępność niektórych składników, takich jak masło orzechowe czy syrop klonowy, w sklepach - co prawda oba wyżej wymienione zdobyłam, ale jednak trzeba się za nimi nachodzić, a i nie wiem czy niektórzy nie będą mieli z tym większych problemów (jakby nie patrzeć - mieszkam w większym mieście). Większość z przepisów przeznaczona jest raczej dla bardziej doświadczonych kucharzy, choć znajdą się i te proste - gdy książkę dostałam miałam ochotę, oczywiście, zrobić wszystkie przepisy od razu, a okazało się, że niestety nie jestem w stanie (a i dziś potrafię wskazać kilka, które są poza moimi umiejętnościami kulinarnymi).

Książką jestem zachwycona, dokładnie, od lat trzech i to chyba najlepsza rekomendacja. Gdy mam gorszy, smutniejszy dzień uwielbiam czytać zawarte w niej komiksy, gdy znajduję trochę więcej czasu i mam ochotę na coś "innego" niż zwykle do spałaszowania - nie szukam w internecie tylko sięgam właśnie po nią.

19 kwietnia 2009

Dłoni całowanie...

0 komentarze
Niektórzy uważają, że zwyczaj ten jest dziś okropnie passe i należy trzymać się od niego z daleka. Inni zaś, bo to bardzo ładnie i kulturalnie, nie wiedzą jak, nie wiedzą kiedy, ale rozdają pocałunki równie często jak uśmiechy. Co gorsze, na rzeczy nie znają się same kobiety, a osoby publiczne nagminnie popełniają błąd za błędem.

Google wyjątkowo w sprawie również nie pomogły. Przejrzałam, owszem, kilka ciekawych i jak najbardziej prawdziwych informacji znalazłam, ale obrazu całościowego jakoś nie. I wolę nie wspominać ile wśród tego ziarna piachu.

A więc...

Krótka geneza: nie, całowanie w dłoń nie wywodzi się z terenów Polski, z czasów PRLu, jak sądzą niektórzy. Tradycja ta pochodzi z średniowiecznej Hiszpanii, przechodząc do Włoch i Francji... w końcu i do Polski, do dziś zaś utrzymała się tylko w pierwszym i w ostatnim wymienionym przeze mnie państwie. Tak, panowie, nie ganiajcie za powabnymi dłońmi w innych krajach Europy, bo istnieje wysokie prawdopodobieństwo trafienia na komisariat z powodu napastowania seksualnego. I wcale nie żartuję.

Więc... gdzie i kiedy?: w Polsce, w Hiszpanii, w pierwszym wypadku tylko i wyłącznie na ważnych bankietach, spotkaniach i naprawdę ważnych uroczystościach. Absolutnie nie na ulicy. W drugim przypadku, szczerze mówiąc nie wiem - Hiszpanki oczekują całowania dłoni zawsze i wszędzie, ale czy to błędne zapoznanie się z tą tradycją, czy nie, oto jest pytanie.

Jak - drogie panie: nigdy przenigdy nie podawajcie dłoni "poziomo", ja wiem, że to dość mocna sugestia dla pana, ale to naprawdę ani nie przystoi, ani kulturalnie nie wygląda. Jeśli pan zechce - podaną "pionowo" dłoń obróci. Co gorsza, nie wyciągajcie jej jak sztachety, sztywno i w górę - z boku wygląda to tak, jakbyście chciały panu dać w nos. Tym razem również nie żartuję. Widziałam coś takiego kilkakrotnie w telewizji i nie, nie wygląda to ładnie. Widziałam też zdjęcia takich sytuacji na googlach z politykami w roli głównej, kto nie wierzy, niech sam sprawdzi.

Jak - drodzy panowie: nie wolno, absolutnie nie wolno NAPRAWDĘ dotykać ustami dłoni kobiety! Należy się schylić [nie padać na kolana] do poziomu dłoni i "cmoknąć" co najmniej dwa centymetry nad nią [w niektórych podręcznikach, tych starszych, wyczytałam "co najmniej jeden centymetr nad"]. Nie, nie dlatego, że to "przenosi choroby" - bo z takim komentarzem się na jakiejś stronie spotkałam - po prostu prawdopodobieństwo, że jednej ze stron zrobi się niezręcznie, jest zbyt duże. Jeśli nie potraficie uszanować tej zasady, naprawdę, nie całujcie wcale!!!

Co oznacza: całowanie w dłoń oznacza szacunek do kobiety jako "nosicielki życia". Witając tak panie, okazujecie im zwyczajnie szacunek za to, kim są, niezależnie od ich statusu.

Wnioski: panie, nie wyrywajcie rąk jakby was ktoś oparzył - no bo, przepraszam bardzo, same się zastanówcie jak to wygląda. Należy NIE POZWOLIĆ na obrócenie ręki do pocałunku, choćby pan nie wiem jak się starał - w najgorszym razie, jeśli nie załapie, zrobi idiotę z siebie, a wy, nieośmieszone, jakoś ten pocałunek przeżyjecie. Za to, wy panowie, "cmokajcie" te dwa centymetry nad, jeśli nie z szacunku dla tradycji, to ze względu na samych siebie i panie - naczytałam się tylu komentarzy w stylu "to żenujące", "nie życzę sobie by jakiś pryk lub obcy obśliniał mi dłoń", "a tak w ogóle to ta tradycja jest zdecydowanie be", że mam dość do końca życia i jeszcze dłużej. Nie wina tradycji, panowie i panie, że nie wiecie o co w niej naprawdę biega. Nie wiecie? Nie całujcie. Błagam. Zamierzacie stać się osobami w taki czy inny sposób publicznymi? KONIECZNIE się nauczcie, zamiast przekazywać bzdury potomstwu.

Całować dłoń bezpośrednio można, ale tylko i tylko wtedy, gdy dłoń ta należy do wybranki waszych serc. Można robić to nawet codziennie i przy byle okazji w takim przypadku. A jeśli bardzo Was to odstrasza - choć poświećcie się te dwa - trzy razy w roku i okażcie swym ukochanym szacunek tym gestem. Was dużo nie kosztuje, a je na pewno ucieszy, zarówno w wersji poprawnej jak i z błędami... Aha, z reakcji mojej mamy na nonszalancję mego brata wnioskuję, że wszystkie mamusie też będą zachwycone

Telepathy Shoujo Ran

14 komentarze
Ran to niezwykle wesoła i pełna energii osóbka... Zresztą nic dziwnego, biorąc pod uwagę nieco zabawną, ale kochaną rodzinę i grono sympatycznych przyjaciół. Pewnego dnia okazuje się jednak, że... Ran słyszy głosy i to niekoniecznie przyjemne. Czy wykorzysta swe nadnaturalne zdolności we właściwy sposób? I czy jej rodzina i najlepszy przyjaciel zaakceptują ją taką - inną? Czekają na nią sprawy i tajemnice, które tylko ona może rozwiązać... ona i ludzie jej podobni.

Jedna z serii, którą zdobyłam nie wiedząc właściwie o czym jest - a robię tak dość często biorąc pod uwagę ilość wartych uwagi tytułów [ene-due-rabe, na tą serię bęc] choć przyznam, że zachwyciła mnie też jasna, ciepła i prosta grafika... a wrażenia?

Plusy: zdecydowanie grafika i klimat - seria idealnie nadaje się na ciepłe, letnie wieczory z porcją czegoś słodkiego w łapkach. Miła dla ucha ścieżka dźwiękowa, a dla oczu - animacja. Dość interesująca fabuła w szczególności dla młodszych widzów, choć i ja bawiłam się świetnie. Bardzo sympatyczni bohaterowie [zachwycał mnie kansajski dialekt Midori, miło mi się go słuchało, ot taki drobiazg dodający serii smaczku], mający swoje wady i zalety. Plus spora dawka wiary w siebie, przyjaciół i rodzaj ludzki w ogóle, którą powinniśmy sobie regularnie wstrzykiwać.

Minusy: czasami miałam wrażenie, że autorzy już nie mieli pomysłu na to, co chcą umieścić w tych dwudziestu-sześciu odcinkach - w szczególności w drugiej połowie serii. Dla wielu minusem będzie naiwna i dziecinna fabuła, ale - właśnie dla młodszych widzów stworzono tą serię i trzeba o tym pamiętać.

Jeśli szukacie czegoś lekkiego - polecam. Można się pośmiać, poznać parę ciekawych, japońskich legend i historii, a bohaterowie - choć z każdym odcinkiem dorastają - są po prostu dziećmi jak na ich wiek przystało

King Stephen - Stukostrachy

0 komentarze
Coś działo się w idyllicznym miasteczku Haven w stanie Maine, gdzie mieszkała Bobbi Anderson. Coś, co obdarzyło każdego mężczyznę, kobietę i dziecko w mieście nieznaną zwykłym śmiertelnikom mocą. Coś, co zmieniło miasteczko w pułapkę dla wszystkich obcych. Coś, co pochodziło z tajemniczego metalowego obiektu, zagrzebanego od tysiącleci w ziemi, o który potknęła się Bobbi. Bobbi i inni poczciwi mieszkańcy miasteczka nie zaprzedali duszy piekłu, aby korzystać z diabelskich uciech. Nastąpiło raczej diaboliczne opętanie. Opętanie ciała, duszy - i umysłu...

Jedna z najsłynniejszych pozycji z dorobku Stephena Kinga znalazła się w moich dłoniach... właściwie przypadkiem. I wiecie co? Czasem, śpiesząc się, warto sięgnąć po pierwszą z brzegu książkę w bibliotece...

W nocy, gdy cały dom już śpi
Stukostrachy, Stukostrachy
pukają do drzwi.
Chciałbym stąd uciec, lecz boję się,
że Stukostrach zabierze mnie.

Plusy: bez wątpienia książka trzyma w napięciu, zachwyca realistycznym i ostrym rysem postaci. Oczywiście, jak na Kinga przystało, zachwycający sposób narracji - mamy możliwość spojrzenia na sprawę z różnych punktów widzenia mieszkańców Haven i nie tylko. Dobre połączenie "oklepanych" pomysłów (takich jak latający talerz) z tymi nieco bardziej niezwykłymi (kosmitami - duchami) w spójną i ciekawą całość. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów horrorów, ale i dla... fanów science-fiction.

Minusy: szczerze mówiąc długi czas zabrało mi przeczytanie tej książki. I choć nie należę do osób odpornych na strach, nie miałam jakichkolwiek problemów ze snem... a chyba mieć powinnam po horrorze tak sławnego pisarza?

Czasu spędzonego nad tą książką - nie żałuję. Dotychczas miałam okazję przeczytać tylko "Miasteczko Salem" i to bardzo, bardzo dawno temu, ale mam szczerą nadzieję na zapoznanie się i z innymi książkami tego pana... czego i innym molom książkowym życzę
 

lazi-n-ness Copyright © 2008 Black Brown Art Template by Ipiet's Blogger Template